Z dedykacją dla wszystkich, którym piętrzą się niedokończone sprawy, a motywacji na horyzoncie jakoś nie widać.
UWAGA: Ten tekst jest długi. / Ale wierzę, jestem głęboko przekonana, że dacie radę. / Dla wytrwałych – drobne porady. / Po tak długiej nieobecności na blogu, muszę się jakoś wytłumaczyć, ukorzyć, pokazać, że nie jestem taka najgorsza 😉 / Skracałam ten tekst wiele razy, a jednak jest długi. Myślę sobie – kto to przeczyta, dziewczyno?! Dej se spokój!, , ale mimo wszystko zostawiłam jak jest. / Przeczytaj do końca, no nie bądź żyła!
W tym artykule znajdziesz po troszku o: prokrastynacji, przekonaniach, budowaniu swojej świadomości.
Zanim zacznę. W ramach solidarności i okazywania sobie empatii, pomyśl proszę, czy masz jakąś długo odkładaną sprawę? Nie masz energii i motywacji do jej wykonania… albo zwlekasz z podjęciem ważnej decyzji?
Właśnie, a poniżej moja historia związana z tym tematem.
RĘCE OPADAJĄ…
Ależ długo długo nic się nie działo na tej stronie, na Facebooku… wszędzie pajęczyny, strona jakaś niekompatybilna ze smartfonem, fotki w artykułach jakieś ogromniaste, czcionki za małe, tematy stare, wydarzenia odległe… Ta strona jakaś zacofana… Dotychczas miałam w głowie głos, który powtarzał: trzeba tu zrobić niezły porządek, to wyrzucić, to przeredagować, tamto uaktualnić, tamto pozmieniać bleeee… lista rzeczy do zrobienia wydłużała się za każdym razem, gdy tu wchodziłam! Ależ mi wstyd, że tu tak cicho i głucho! Im więcej tych rzeczy do zrobienia widziałam, tym prędzej uciekałam, bo wiadomo inne rzeczy ważniejsze.
Ogrom prac nad tą stroną mnie przerażał od dobrych kilku lat… ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że jest niedoskonała, że można lepiej, ale… Zawsze było jakieś ALE. A to inne obowiązki, brak czasu, inne priorytety, brak sprzętu, brak weny, brak pomocy kogoś ogarniętego z zakresu IT…. Znacie to, prawda?
Z drugiej strony co jakiś czas wracałam tutaj i chciałam, chciałam, bardzo chciałam coś zmienić, napisać, a jednak mój ogromny zapał i energia jakoś uchodziły, gdy widziałam górę roboty przed sobą, czy jak ktoś woli – wydłużającą się listę rzeczy do naprawienia i zrobienia…
Zresztą, jak tylko popatrzyłam wstecz i czytałam to, co kiedyś napisałam, to miałam myśli, że to raczej było kiepskie, można to było ująć w inny sposób…. Ale gdy już zabierałam się do kliknięcia „usuń artykuł” to przykro mi się robiło, że zniknie coś, nad czym kiedyś się napracowałam.
POWIEW NOWEJ ENERGII
W końcu nadszedł ten dzień, w którym nie tylko pomyślałam, że to już gruba przesada z tym ociąganiem, ale zaczęłam coś robić. Ale naprawdę robić, nie tylko planować w głowie i ewentualnie poużalać się nad opłakanym stanem strony i swojego nieróbstwa. Tym razem podeszłam do sprawy poważnie 😉 stanęłam przed nie lada wyzwaniem: KONTYNUOWAĆ PROWADZENIE BLOGA CZY RZUCIĆ TO W CHOL…, yyy ZREZYGNOWAĆ? 😉
PO PIERWSZE:
Zastanowiłam się… tak trwało to długo, dojrzewałam do tej decyzji, ale w końcu usiadłam i odpowiedziałam sobie na pytania:
- Po co chcę to kontynuować?
- Co z tego będę miała?
- Po co mi to, po co się za to zabierać?
- Jakie widzę w tym korzyści długofalowe?
- Co będzie i jak będę się czuła z tym, kiedy nie zrobię nic? Poczuję ulgę, bo odrzucę sprawę, która długo ciążyła mi w głowie? A może będę zawiedziona, że się poddałam, że zaprzepaściłam coś, co kiedyś dawało mi wiele frajdy, nad czym pracowałam, czasami długie wieczory?!
Cóż mogę rzec, lista korzyści z prowadzenia mojego „dziecka” oraz lista negatywnych uczuć, jakie miałabym, gdybym definitywnie zakończyła prowadzenie strony, były tak energotwórcze, że postanowiłam!
PO DRUGIE:
JAK POSTANOWIŁAM, TAK ZABRAŁAM SIĘ DO ROBOTY 😀
*PO KOLEJNE:
Pojawił się motywator zewnętrzny:
Zaczęły się pojawiać e-maile od dostawców hostingu i domeny, z przypomnieniem o terminie płatności. Decyzja podjęta, usługi opłacone, więc tym bardziej trzeba się zabrać do pracy!
PO CZWARTE:
Stworzyłam moją „TO DO LIST” W NOWYM WYDANIU:
Rozpisałam listę 5 najważniejszych rzeczy do zrobienia i wprowadziłam własne zasady.
Zasada nr 1: lista może zawierać tylko pięć punktów, jeśli chcę dodać kolejne rzeczy do zrobienia, muszę zrealizować poprzednie. Po co taka zasada, zapytacie… Zrozumie mnie każdy, kto miał problem z tworzeniem niekończących się list do zrobienia, a motywacja do ich ukończenia spadała wraz z wydłużaniem się listy.
Ta zasada się sprawdza, bo zmusza mnie do działania, a nie ciągłego analizowania, co trzeba poprawić i zmienić.
KROK DALEJ:
Potem kontakt z osobą, która ogarnie wszelkie czary mary związane z tworzeniem nowej strony i do tego będzie rozumiała, co autor ma na myśli. Tym razem poszło bez problemów, zlecenie przyjęte można tworzyć. Tym razem? Tak, już podejmowałam próbę nawiązania kontaktów z osobami, które mogłyby się tym zająć, ale bezowocnie, co znowu podcinało mi skrzydła. Koniec końców udało się.
Strona w trakcie prac (to zależy, kiedy to czytasz, może już widzisz nową wersję), nic tylko się cieszyć!
POZIOM MASTER?
Ostatni, najważniejszy punkt – zaczęłam w końcu pisać! Pomalutku, po troszeczku. W końcu mój dzień nie uległ rozciągnięciu, a obowiązki nie zniknęły, dlatego najrozsądniej było pisać codziennie po trochu. Oczywiście bywają dni, w których nie ma mowy o tym, że zbliżyć się do komputera i pisać, ale wiele jest takich, w których mogę wykorzystać jakąś małą chwilę na twórczość 😉
MĄDROŚĆ: Moment kluczowy to START, to ten pierwszy krok, to działanie, a nie patrzenie… DZIAAA ŁAAAA NIEEE! JUST DO IT!
Bo pomyślcie, tak dla przykładu, co Was mniej przeraża – codzienne umycie jednego kubka i talerza, czy cotygodniowe wielkie mycie garów trwające dwie godziny, hmmm? Dla mnie odpowiedź jest prosta. Jeśli codziennie/ co drugi dzień (w moim przypadku wersja optymistyczna to 2x/tydzień), spędzicie nad jedną czynnością pół godzinki, czy 15 minut, nie będzie to tak obciążające, jak wyrwanie z planu tygodnia dwóch lub więcej godzin naraz.
Ponadto, jeśli zajmujecie się czymś, co sprawia Wam przyjemność, to i tak pewnie popracujecie dłużej, niż te 15 minut. Efekty będą widoczne już po niedługim czasie.
A co z tą pracą po 2h na tydzień? No cóż, nie wiem jak Wam, ale mnie ciężko wygospodarować na raz dłuższą część czasu w jednym kawałku, więc efektów z takiej strategii brak.
DROGA PRZEZ MĘKĘ I SPOSÓB, JAK WZIĄĆ SIĘ DO ROBOTY
Doskonale wiem, jak to nazwiecie! Prokrastynacja w stu odsłonach! Ale w tym przypadku, to naprawdę zastanawiam się czy to nie jest jakaś jednostka chorobowa, bo rozumiem odwlekać zadania, obowiązki, ale robić to KILKA LAT? No proszę Was…
Pomiędzy moimi regularnymi wpisami a dniem, w którym zaczęłam reaktywację Nomio, minęło wiele czasu (liczę to niestety w latach). W tym okresie wielokrotnie obiecywałam sobie, że coś z tym zrobię i podejmę w końcu decyzję: albo wóz albo przewóz. Kończyło się jak zwykle, czyli krótkotrwałymi chęciami i rezygnacją, gdy tylko pojawiły się jakieś mniejsze lub większe przeszkody.
Znacie to? Macie pewnie takie niedokończone sprawy, które ciągną się tygodniami, miesiącami albo latami… Takie niepodjęte decyzje, niedokończone sprawy często stają się udręką i coraz bardziej ciążą nam w życiu osobistym, czy zawodowym. Tkwią z tyłu głowy i od czasu do czasu dają o sobie znać. W moim przypadku też tak było.
Kiedy postanowiłam, że zmierzę się z tematem, zrobiłam rzecz, której zabrało o wiele wcześniej – ANALIZĘ!!
UMYSŁ POTRZEBUJE CZASU. Szukaj źródeł problemów!
W momentach, kiedy trudno ruszyć do przodu, kiedy wielokrotnie podejmujemy próby, ale i tak niewiele z nich wychodzi, trzeba wygospodarować trochę czasu i pomyśleć nad przyczynami oraz całą otoczką problemu. Moja rada jest taka, by nie była to godzina w jednym dniu, ale wiele chwil w pewnych odstępach czasu. Dając czas umysłowi na analizę i spokojne przemyślenie, dajemy sobie szansę na świeże spojrzenie i nowe wnioski (czytaj sensowne, a nie automatyczne hasła, które mamy gotowe w głowie, by tylko znaleźć wytłumaczenie dla swojego nieróbstwa). Dopiero rzetelne spojrzenie na sytuację, może być początkiem nowego i lepszego.
MOJE TRZY ŹRÓDŁA WAHAŃ I POWODY POWROTU:
#1 Po pierwsze: Wstyd!! Tak, wstyd przed Wami, że nic się tu nie działo, a mimo tego, nie wiem jak i skąd znajdowały się osoby, które klikały „lubię to”, czy „obserwuj”. Myślałam wtedy, ooooo matkooo skąd oni wykopali info o tej stronie?! 😉
Jestem za to bardzo wdzięczna, bo pomimo mojej „nieobecności”, ktoś zaglądał, klikał i czytał. Dla mnie był to znak, że już pora ruszyć z tematem oraz dawka motywacji podpowiadająca, że może komuś te treści się przydają jednak.
#2 Po drugie: Serio lubię się dzielić tym, co wiem, o czym czytam, co potrafię. Chęć przekazywania dalej tego, czego się dowiedziałam chciałam przelać na bloga. Poza tym ten głos z tyłu głowy, który męczył, że warto kontynuować to, co rozpoczęłam był dodatkowym motywatorem.
#3 Po trzecie: Chęć bycia perfekcyjnym niestety nie pomaga. Nie żebym była perfekcyjna, ale staram się. Objawy? Tworzenie ciągle wydłużającej się listy „do poprawy zanim zacznę”, a z drugiej strony złudne poczucie, że coś robię – BYŁO TO JEDNAK TYLKO TUPTANIE W MIEJSCU!
Milion zastępczych zadań nie przekłada się na realne działania – taka pułapka.
Myślę, że wiele osób tak ma, podejmowanie pozornych działań, żeby na chwilę uciszyć myślenie o niedokończonych rzeczach, a w rezultacie ani o krok nie posuwamy się do przodu.
Przekonanie o konieczności bycia perfekcyjnym w odniesieniu do sposobu pisania i przedstawiania treści był dla mnie pułapką! Nie będę opisywać całego procesu myślowego, który pojawił się w mojej głowie (już i tak zbyt wiele napisałam), ale rozpędzone koło negatywnych myśli i przekonań rozjechało moją psychikę…
Przesadziłam z tym rozjechaniem, ale było tego dużo. Problem? W ogóle tego nie dostrzegałam.
Od zdarzenia do przypadku, zaczęły mi się otwierać oczy na ten mrok umysłu 😉 Zrozumiałam, że wmawiałam sobie mnóstwo bzdur, ale na ten wniosek musiałam trochę poczekać.
PYTANKA DO CIEBIE:
- Też uważasz, że musisz być perfekcyjny w tym, co robisz?
- Jakie masz przekonania na temat swojego stylu pracy, czy swojego zachowania?
NIE PRZEDŁUŻAM, trochę to trwało, ale czasami tak jest, że trudno nam podjąć jakąś decyzję, że rzucamy to, co bardzo lubimy i przygniata to szara codzienność.
ZASTANÓW SIĘ PROSZĘ, CZY JEST COŚ, CO SPRAWIAŁO CI FRAJDĘ I CHCIAŁ(A)BYŚ DO TEGO WRÓCIĆ?
MOŻE WARTO?
Moje podsumowanie
Jednym słowem: WRACAM!
A z jakim skutkiem, to się okaże, HA!
Zostaw komentarz